Słyszałam, że w NZ nie ma robali. Tak powiedział mieszkający tu od 14 lat znajomy: "Robaków tu nie ma, nie to co w Australii". Po przygodach w NZ, aż strach wsiadać do samolotu do Sydney. No bo tak, w PL jak są ćmy i lecą do światła to słychać takie "cyt, cyt cyt". A tu nieee, tu ćmy robią "gruch, gruch, gruch", a nóżki mają takie, że cześć im podasz. Kolejnym ciekawym okazem są robaczki lubiące wilgoć w campingowych łazienkach. Wielkości palca z czułkami podobnej długości uwielbiają przesiadywać w toaletach, przy czym zawsze w tej jedynej wolnej, kładą się na plecach jakby chciały powiedzieć "pogłaskaj mnie po brzuszku maleńka"... Obrzydlistwo. Ani to przeskoczyć, ani obejść i człowiek tak biedny czeka, aż się jakiś tutejszy zlituje i weźmie paskudztwo za jeden z dłuugaśnych czułków po czym wyrzuci tuż przed łazienkę, aby robaczek mógł swoją wędrówkę rozpocząć od nowa... i następnego dnia znowu... "pogłaskaj mnie po brzuszku".
Te ostatnie najbardziej lubią łazienki po deszczu, a tu znów pada... ehhh Zapomnieliśmy do naszego mega zestawu survivalowego wziąć miotacza płomieni... Ciekawe ile tu takie coś kosztuje i czy nas z tym wpuszczą do Australii.