W końcu nasi kochani rodzice postanowili nas gdzieś zabrać na wycieczkę. Bo ile można jeździć po tej NZ od miasta do miasta. Jurek ma już dosyć. Wczoraj nawet było fajnie - ale grzało tak niemiłosiernie, także połowę dnia spędziliśmy w cieniu drzewa. Ale dzisiaj no nie powiem Mama z Tatą postanowili nam dać w kość. Tata zaproponował krótki spacer, choć z tego co mama mi zawsze mówiła z tatą nie ma krótkich spacerów. Spacery z tatą można podzielić na zakupy, wyprawy, maratony,ekstremy i inne kategorie. Tak więc trafiliśmy między wyprawy a zakupy. Czyli krótka przebieżka po górach w czasie min 3h, do tego należy doliczyć dojazd 1,5 h w jedną stronę tak więc mamy już prawię ekstrem. Aż się boję co będzie jak podrosnę i tato powie "Chodź córuś na spacer". Ale czekajcie bo zapomniałam, że odbiegam od tematu. W każdym razie po przejechaniu ok 1,5h po drodze, która wyglądała i jechało się po niej, jak po tarce dotarliśmy na miejsce. Po drodze przeprawialiśmy się przez kilka większych potoków - tato miał frajdę, mama zastanawiała się, kto nas stamtąd wyciągnie. No nie powiem super miejsce, góry, rzeka będziemy się kąpać - fajnie a ja stroju nie wzięłam. No i zaczęliśmy iść rzeka to i może była, ale miała może z 3 st. C ciepła, tak więc wcale nie żałowałam że nie wzięłam stroju. O opalaniu nie ma mowy - słonce tak grzało że czułam się jak jajko na patelni. Ale za to widoki za każdym zakrętem coraz ładniejsze i były małe owieczki. Właśnie i znowu najlepiej miał Jurek - Tato go nosił - gdzie tutaj sprawiedliwość. Na szczęście nie daleko był las - most wiszący - chciałam się pohuśtałać się, ale mama na sam widok miała taką minę jak w stylu "Chyba żartujesz", ale tatko z uśmiechem powiedział, że będzie dobrze i nie buja - uff udało się jesteśmy na drugiej stronie, mama jakby bledsza :) Po 45 min mama dyszała jak parowóz (alergia), Jurek spał, Tato niósł mnie i Jurka i mówił do mamy że już nie daleko (skąd ja to znam - dorośli zawszę tak mówią jak jest bardzo daleko). Co prawda widać już było ten lodowiec, ale szliśmy i szliśmy, wydawało się, że już zaraz będę mogła lepić bałwana, a tu kolejny zakręt i znowu pod górę. Na całe szczęście nasze w tym pośpiechu nie zabraliśmy dosyć jedzenia (rodzicom padła logistyka) i musieliśmy wracać po tym jak dobrotliwy starszy Pan powiedział że do celu jest jeszcze około 1h i a szliśmy dobre 1,5. Co do samej Wanaki - czy jak to się tam wymawia to powiem, że fajne miejsce musi być bo zatrzymaliśmy się tam aż na 3 dni co stanowi dotychczasowy rekord w podróży po NZ.