Powrót z Milford wymaga odrębnego wątku.
Mieliśmy nocować w Queenstown - jednak rzeczywistość pogodowo-turystyczna okazała się inna. Jak pisaliśmy: lało i wiało cały czas, temperatura w nocy miała być ok +4C, tak więc szukaliśmy jakiegoś domku/pokoju jednak w Queenstown i okolicy wszystko było zajęte. Znaleźliśmy jeden pokój, ale zanim tam dojechaliśmy to nikogo już nie było w biurze. Postanowiliśmy jechać do Cromwell 60 km dalej byliśmy już jakieś 14 h na nogach, tak więc nie było łatwo. Lało cały czas i wiało - czyli pogoda jak w NZ. Dojechaliśmy do Cromwell i rzeczywistość okazała się brutalna: wszystko zajęte. Byliśmy tam o 11 w nocy. Jedyne co nam pozostało to spanie w samochodzie - gdyż rozbicie namiotu raczej nie wchodziło w grę; byliśmy 17h na nogach, tak więc albo wiatr porwałby nam ten namiot albo zanim byśmy go rozbili, to bylibyśmy mokrzy do suchej nitki. Spanie w 4 w samochodzie okazało się nie lada wyzwaniem nie tylko logistycznym ale i psychicznym, ale jakoś się udało. Rano czuliśmy się tak sobie,bolał nas każdy mięsień - ale poranek - góry za oknem i słońce i +7C :). Znowu przepakowanie rzeczy z przodu auta do tyłu i jedziemy do Queenstown. Podczas gdy Daniel ogarniał nasze rzeczy Ania wzięła dzieci i poszła się przejść stwierdzając, że to jest trochę ponad jej siły i wyobrażenia o campingu w cywilizowanym kraju. Z nową nadzieją wyruszyliśmy dalej, a właściwie z powrotem do Queenstown.