O Milford Sound nie będę się rozpisywał bo nie ma sensu - ale już o podróży do Miford to już inna historia.
Po dwóch dniach czekania ponoć miało nie padać - tak mówił serwis MetService - podobno jedyny dokładny i sprawdzający się. Tym razem jednak skorzystali z usług złego wróżbity, albo jasnowidz byl na kacu. W każdym razie serwis sobie, pogoda sobie.
A więc wstaliśmy o 5.30 żeby zdążyć na rejs na 9.15, gdyż do Milford mieliśmy około 180 km. Wyjechaliśmy i po drodze są tablice informujące czy droga jest zamknięta czy nie. A więc droga otwarta ruszamy - po ujechaniu ok 60 km informacja droga otwarta od 7.30 no to spoko jedziemy dalej, leje dzieciaki śpią. Byliśmy źli, że leje ale cóż - w wszystkich przewodnikach napisane jaka to jest trudna droga itp. A tutaj normalna droga w górach jakich wiele w Europie w Alpach itp. Zauważyliśmy, że w NZ ludzie trochę przesadzają z wieloma rzeczami. Tak więc po drodze, gdy już byliśmy za Te Anau okazało się, że droga jednak zamknięta. I faktycznie dojechaliśmy i odbiliśmy się od szlabanu. My i wielu innych. Lało jak z cebra, dochodziła godzina 8 a zespół drogowców (nie żebyśmy przesadzali - 2 ekipy w pick-upach i nawet helikopter przeleciał) poinformował nas, że do 10 droga zamknięta. W związku z tym postanowiliśmy zjeść śniadanie. Na szczęście nasza maszynka zniesie każdą pogodę i już po chwili mieliśmy gorącą herbatkę i jajka na miękko. Czekający wraz z nami wpadli na podobny pomysł, choć nasza maszynka to nic w porównaniu z panem, który w swoim campervanie rozpalił barbecue i smażył kiełbaski. I tak minęły 2h - na 2m2. Posileni i nie tracący nadziei doczekaliśmy do godziny 11, kiedy to droga została otwarta. Niestety nie zauważyliśmy żadnych oznak, ani utrudnionych warunków, które mogłyby tłumaczyć zamykanie drogi i ogólną troskę o jej stan. Sama droga bardzo malownicza, zwłaszcza że w wyniku deszczu na zboczach powstaje mnóstwo wodospadów.
Jeśli chodzi o Milford Sound to możliwości zwiedzania jest wiele - można wybrać się na jeden z szlaków lub popłynąć łódką (dużą, małą, średnią itp. - czyli jak zawsze ofert do zaBOOKowania wiele. My wybraliśmy opcję najkrótszą i de facto najtańszą (50NDZ za 1,5h rejs). Wiedzieliśmy, że dzieci nie wytrzymają za długo, a rejs był w sam raz - przepłyneliśmy Milford Sound w tę i z powrotem. Niestety zapomnieliśmy o Ani chorobie morskiej, która wygoniła ją na zewnątrz na całe 1,5h, mimo, że było dosyć zimno. Jurek zasnął dosyć szybko po wypłynięciu i nie obudziło go nawet zmoczenie przez wodospad :). Warto się wybrać, ale należy też zachować odrobinę rozsądku, gdyż oferta rejsów jest szeroka - ale z drugiej strony ileż można pływać między górami (a były i wycieczki całodzienne lub całonocne - mimo, że nie zauważyliśmy oświetlenia zamontowanego na górach ;)).