Melaka, napisałabym urokliwe, ale jakoś nie lubimy tego słowa

Po ciężkiej nocy i burzliwym poranku udało nam się wyjść na miasto koło 14. Jurek po przenosinach do pokoju z klimą poszedł spać i opóźnił nieco nasze zwiedzanie. Miasteczko bardzo ładne, zwłaszcza nocą, co mogliśmy zaobserwować wczoraj na wieczornym spacerze. W ciągu dnia dużo tu turystów, harmider i hałas wszechobecne. Jest tu pełno malezyjskiej wersji indonezyjskich beciaków. Czyli beciak + osprzęt HIFI minimum 400W + kwiatki, pszczółki, karaluszki i Kubuś Puchatek (widzieliśmy też popularnego tutaj Mr. Sponga). Ciekawe dla uszu jest gdy mijają się dwa takie pojazdy i z jednego leci muzyka romantyczna (w wykonaniu azjatyckim), a z drugiego Ganga Style... Powłóczyliśmy się po mieście, zaliczając wszystkie punkty z przewodnika (te bezpłatne); jeśli chodzi o płatne atrakcje postanowiliśmy się zbuntować przeciwko cenom dla turystów i dla lokalnych mieszkańców. Wyciągaczom zachodnich pieniążków mówimy stanowcze NIE. Nie chodzi nam o to, że jest drogo, tylko, że jest kilka razy więcej niż dla obywateli. Obiad taki sobie, choć wybraliśmy knajpkę, gdzie jedli lokalni. Za to podczas wieczornego spaceru wybraliśmy się na rybkę, świeżutką leżącą w lodzie. Tania nie była 28MYR/ sztuka, ale za to przyrządzona po mistrzowsku i nie wypalało żołądka. Potem sushi z budki na ulicy robione na bieżąco i do hotelu spać. Jako, że było późno większość kramików i knajpek się zamykała, więc mieliśmy okazję zobaczyć jak działa zmywarka w wersji 'made in Asia' w restauracji: zdjęcie w galerii. Jeśli chodzi o zmywarki, to nawet w Singapurze nie uświadczysz takiego sprzętu. W Singapurze (wiedza z lokalnego źródła) albo masz maid (pomoc domowa importowana z Chin za śmieszne pieniądze) i masz to gdzieś, albo zmywasz sam :)

Zdjęcia (9)

Komentarze (0)