Zgodnie z tym, co usłyszeliśmy kupując bilet, autobus miał zatrzymać się blisko granicy. Niestety nie zatrzymał się i o 7 rano zostaliśmy wysadzeni na przystanku jakiś km od granicy. Przejście przez miasteczko na wysokości 3500m, o 7 rano z plecakami nie należało do przyjemnych... Zasapaliśmy się okrutnie. Procedura na granicy też trochę trwała, wypełnianie karteczek wjazdowych, itp, strażnikom się nie spieszyło, a my marzliśmy z dzieciakami pod okienkiem. Potem krótki spacerek na terminal autobusowy i kupno biletów do Tarija, żeby zbyt długo nie przebywać na tej wysokości.
Samo miasteczko mniezbyt duże ma zupełnie inny klimat niż miasteczka w Argentynie. I jest zimno.
W autobusie byliśmy jedynymi turystami, a i standard w porównaniu do argentyńskiego znacząco się obniżył. Najbardziej zmianę kraju można było poznać po drogach, a właściwie ich braku, cała podróż przebiegała po jednopasmowej szutrowej drodze przez góry. Z jednej strony przepaść z drugiej ściana i zakręty, zakręty zakręty. Jeżeli ktoś chce skutecznie zwalczyć chorobę lokomocyjną to Boliwia jest wymarzonym miejscem. Jurek niestety jest innego zdania i u niego akurat nastąpiło pogorszenie tego stanu.